17 marca 2016

Rozmowa z Pawłem Grzegorczykiem, wokalistą, gitarzystą i założycielem zespołu Hunter, który będzie jedną z gwiazd tegorocznej edycji Jarocin Festiwal.


W jednym z wywiadów mówiłeś: „Przechowuje do tej pory kilka listów z czasów "Requiem", w których ludzie piszą, że nasza muzyka i teksty zmieniły ich życie, a nawet uratowały". Czujecie odpowiedzialność za to co opisujecie w swoich tekstach? Jak się w tym odnajdujesz?

 

Przywykłem. Choć to czasem rzeczywiście przypomina pracę sapera (śmiech). Trzeba uważać, gdzie i jak się stąpa. Jak ludzie zaufają, a zwłaszcza ci młodzi to często już bezkrytycznie wierzą a powinni zawsze starać się samemu ocenić sytuację i kierować własnym rozumem i sposobem oceniania rzeczywistości. Nie jesteśmy nieomylni i zdarza się zbłądzić. Kto bez winy niech bierze kamień. Dlatego też dajemy czasem im takie głupstwa jak "Imperium Diabła", "Łosiem" czy "TzshaZshyC". Oczywiście nie bylibyśmy sobą, żeby nawet i w takich „humoresko-groteskach” nie przemycić głębszych myśli ale ogólnie są to jak nasze standardy utwory wręcz kabaretowe. Głównie po to, żeby pokazać, że mamy duży dystans.

 

 

Do siebie?

 

I do siebie i do świata. I tego samego życzymy innym. Na mieście mówią, że na co dzień jesteśmy przesympatycznymi i bardzo wesołymi młodymi ludźmi w średnim wieku i nie chodzimy w mrocznych, długich płaszczach czy zakrwawionych mundurach. Choć to, nie powiem, dość kuszące..  Ale jak już na poważnie – to staram się ważyć każde słowo, choć muszę tu ze skruchą przyznać – czasem daję się ponieść emocjom i wtedy tekst zaczyna żyć własnym życiem. Nadinterpretacji nie uniknę, pojawia się natychmiast. Uznali już nas za szatanistów, anarchistów, konformistów i innych „istów”. Ludzi, którzy nie szanują wiary. A wystarczy tylko trochę poczytać. To nie są zbyt długie teksty. Wystarczy chwila. Ludziom inteligentnym. Ale, jak to w naszym kraju – najprościej opluć, wylać zawiść i naszą sztandarową żółć. Często to zresztą opisuję. Styl może i nie jest taki oczywisty ale wierzę, że wystarczy trochę skupienia a intencje staną się jasne i klarowne, mimo wielowątkowości, drugiego a czasem i czwartego dna, pojawiającego się w większości tych tekstów. Czasem czytelnicy sami dokopują się rzeczy o których myślę już dość mgliście a czasem nawet do tego nie docieram, jak sugestia, że na „Imperium Trujki” miało wpływ imperium osmańskie. Rzecz jasna, jak każde imperium kwalifikuje się do bycia podmiotem lirycznym tej piosenki ale w chwili pisania nie przypominam sobie, żeby o nim akurat myślał. Ale to dobrze. Najważniejsze, że te słowa inspirują do samodzielnych poszukiwań i kopania. To absolutnie dla mnie najważniejsze.

 

Są fani, którzy przychodzą na wasze koncerty od początku istnienia zespołu? Tacy, którzy dorastali z Hunterem?

 

Oczywiście! Bez nich byłoby słabo. Dbamy o nich grając na każdej trasie coś z naszej jedynki, czyli z „Requiem”, na którym się wspólnie zresztą wychowywaliśmy. Oni już zazwyczaj stoją z piwkiem w ręku na samym końcu sali przy konsolecie, gdzie najlepiej słychać, ustępując miejsca pod sceną młodym. I coraz częściej są to ich dzieciaki! Ale czasem i oni dają się ponieść a wtedy jak już wpadną pod scenę to nic się z tym nie równa (śmiech). Licząc dziesiątkami lat mamy zwykle na sali cztery pokolenia fanów. Tak. Przychodzą na nie starsi nawet od nas. To jest MOC!

 

Metal, a jednocześnie utwory bardzo melodyjne. Wydawałoby się karkołomne połączenie, a jednak w waszym wykonaniu to działa. I to od lat. Kiedy udało wam się wypracować ten „złoty środek", który stał się znakiem rozpoznawczym dla Huntera?

 

Elementy niestandardowe jak na ówczesne czasy w metalu czyli takie jak na przykład klasyka pojawiały się u nas już na „Requiem”, mimo, że to najbardziej trashowa nasza płyta. I zwłaszcza w solówkach. Rzępoliłem kiedyś na skrzypcach siedem lat więc nigdy już od tego nie uciekłem. I siedem lat po wydaniu „Requiem”, czyli około 2002 roku, podczas końcówki nagrań płyty „MedeiS” (anagram cyfry "siedem") pojawił się w studio dość przypadkowo prawdziwy skrzypek – Jelonek, zagrał i już wprowadził na stałe, łącznie z poważnymi już elementami klasyki i swojego rozdarcia pomiędzy nią a bezlitosnym metalem. Ta płyta od początku jej powstawania była dla nas przełomem. W progu studia dowiedziałem się, że będę ojcem… Zaczęła się prawdziwa magia. Pod wieloma względami. I dźwięków. I słów. I to właśnie wtedy dziennikarze zaczęli mieć problemy ze sklasyfikowaniem tego co słyszeli. Jak już zaczęły pojawiać się elementy delikatnej histerii, na przykład próba sklasyfikowania nas jako gotyk (śmiech). Postanowiliśmy sami stworzyć sobie szufladkę, bo czuliśmy, że najchętniej poszatkowano by nas i włożono do kilkunastu na raz. Wymyśliliśmy więc nazwę i jak się okazało wkrótce także i styl – soul metal. Muzyka duszy. Znacząca tak wszystko jak i nic. Natychmiast się przyjęła. Wszyscy odetchnęli z ulgą i zaczęliśmy grać soul metal. I tak do dziś gramy. Choć teraz właściwie bardziej to brzmi jak soulrockmetal. 

 

 

Jakie miałeś marzenia trzy dekady temu, gdy powstawał zespół Hunter? Jak widzisz je dzisiaj z perspektywy minionych lat. Co udało się zrobić, a czego nie? Czego być może żałujesz?

 

Trzydzieści lat temu to ja marzyłem, żeby zagrać kiedyś w Olsztynie. To było dla mnie wtedy takie duże miasto… W tej chwili graliśmy i gramy już w większości miast na koncertowej mapie kraju. I zwykle robimy to dwa razy w roku. Chętnie zmierzylibyśmy się więc ze światem zachodnim w końcu. Tak na poważnie. Niestety jak na razie nikt nam nie zorganizował takiego poważnego sparingu. Cóż… Czekamy na rękawicę. Chętnie ją podejmiemy.

 

Jesteście jednym z najlepszych koncertowych kapel w Polsce. Sporo czasu spędzacie w trasie. Życie na walizkach jest uciążliwe czy zdążyliście się już do tego przyzwyczaić i punktem wyjścia jest sprawny harmonogram?

 

Logistyka to podstawa. Zwłaszcza dla jedenasto- a czasem i dwunastoosobowej ekipy. Czasem uda się zabrać ze sobą szczycieński chór Kantata. Wtedy jest nas 35. osób. To już mała armia. Mamy to już opanowane. Najbardziej uciążliwe w trasie są przejazdy. A my, krzyżacy z Mazur, mamy wszędzie daleko. Kręgosłupy skrzypią… Karki już tak nie kręcą.. I to jest dość uciążliwe. No cóż..  chcieliśmy robić w rozrywce, to takie są właśnie jej koszty. Może spróbujemy pozyskać w charakterze sponsora trasy Geriavit-Pharmaton?

 

Udaje wam się dobrze łączyć życie artystyczne z życiem prywatnym? Czy jest cienka linia, którą zdarza wam się przekroczyć?

 

Zwykle gramy tzw. „Odcinki weekendowe”, czyli czwartek/niedziela. Dzięki temu godzimy jedno z drugim. Jest czas na bycie gwiazdą rocka, rozgwiazdą  i przekopanie ogródka. Natomiast w kwestii cienkiej czerwonej linii to czasem zdarzy się, że trochę popijemy ale bez przesady. Zniszczeń nie ma. A latka i zdrowie w tym już też nie pomagają więc więcej w tym przekomarzania się i gadania niż samego picia. Są dużo lepsi. Ok. Wygląda to mniej więcej tak. Spotykamy się zwykle po koncercie i spakowaniu gratów, grubo po północy, w losowo wybranym "pokoju grozy", słuchamy muzyki (ostatnio rządzą lata 80.), wspominamy koncert, historyczne zdarzenia i kawały, jest oczywiście kupa radochy jakbyśmy to słyszeli po raz pierwszy i po kilku piwkach wszyscy dzielnie spać, bo zwykle rano trzeba dalej ciąć. I to daleko, daleko. Niektórzy twierdzą, że to jeszcze szaleństwo, ale jest ich już coraz mniej.

 

Nie jesteście kapelą, która często wydaje płyty. Dlaczego?

 

Kiedyś wynikało to z braku wydawcy, potem, gdy już nie było wyjścia i zaczęliśmy wydawać się sami – z braku pieniędzy. A w tej chwili chcemy, żeby płyty różniły się od siebie, robimy przerwę na tzw. reset mentalny. Czasem przeginamy z lenistwem, dokładnie tak jak po wydaniu Imperium. I teraz tempo pracy nad nowym materiałem jest powiedziałbym – mordercze. Ale tak już działamy. Najlepiej pod presją. Ale po takiej, prawie trzyletniej przerwie przynajmniej mamy prawdziwy wysyp pomysłów. Będzie z czego wybierać (śmiech).

 

Utwór „NieWolnOść" będzie promować najnowszy album, nad którym pracujecie. Co możesz na ten moment powiedzieć o płycie?

 

Zapowiadają się dobre, zostające po pierwszym przesłuchaniu w głowie melodie. A melodie są najważniejsze. Tylko one się bronią przed zębem czasu. Musimy je tylko zrobić na ostro. Znaczy – przyprawić. Żeby z kolei nie było za słodko.  Utwór czadowy z fajną melodią i słowami to wszystko co potrzebujemy, żeby dać sobie i innym trochę szczęścia. I magii. I tego będziemy się trzymać. Postanowiliśmy zagrać trochę więcej solówek. A to w związku z wieloletnimi już reklamacjami naszych fanów, ocierającymi się już powoli o groźby.  Dobrze. Jeśli tylko uda nam się za ich pomocą wysnuć jakieś ciekawe opowieści na tej płycie to czemu nie?

 

Jarocin Festiwal 2016 odbędzie się w dniach 7 – 9 lipca 2016 roku. Bilety na to wydarzenie można nabywać poprzez stronę: www.prestigemjm.com, eBilet.pl, a także w sieci salonów Empik na terenie całego kraju.

 

Dotychczas ogłoszeni artyści: Slayer, The Prodigy, Five Finger Death Punch, D.O.A., TSA, Farben Lehre, Oberschlesien, Acid Drinkers, Luxtorpeda, Koniec Świata, Kabanos, Sweet Noise, Kobranocka, Hunter oraz Ga-Ga/Zielone Żabki.

 

 

Galeria